czwartek, 23 lutego 2017

Malaga
Malaga jest starym miastem założonym przez Fenicjan w VIII wieku przed naszą erą. Malaga, wtedy - Malaca, słynęła z produkcji soli, którą pozyskiwano odparowując wodę morską.
Dość zaskakująco wyglądają mocno naruszone zębiskami czasu zrujnowane mury w samym centrum współczesnego miasta. Jak wiemy z historii nie zawsze rzymskie teatry były wykorzystywane pokojowo, często stanowiły arenę do walki na śmierć i życie. Hasło, które przyświecało kulturze rzymskiej panem et cercem (chleba i cyrku) towarzyszyło Rzymianom wszędzie, gdzie się przemieszczali. Dotarło również do Andaluzji.
Malaga za panowania Fenicjan i Rzymian była liczącym się portem, z którego prowadzono handel przede wszystkim z Afryką północną. W okresie islamskim nadal utrzymywała swój prymat miasta portowego i handlowego, a w czasie kalifatu granadyjskiego przeżywała złoty wiek. Położenie na handlowym szlaku, mieszkańcy, którzy umieli budować statki, tkać sukno oraz liczni kupcy i bankowcy z całego znanego świata uchronili Malagę od wielu kryzysów gospodarczych. Malageńczycy przez stulecia żyli własnym dostatnim życiem, na które ciężko pracowali w licznych warsztatach tkackich, stoczniach, sklepikach i na roli. Miasto dopadały epidemie, trzęsienia ziemi i filoksera, ale szczęśliwie wychodziło z meandrów historii. W 1487 roku Królowie Katoliccy Ferdynand i Izabela „uwolnili” miasto od Maurów i jakby to nazwać zaczęła się krwawa wolność. Krwawa, ponieważ Hiszpania w okresie Inkwizycji była uwalniana od wszystkich niechrześcijan zgodnie z przyszłą maksymą Machiavellego, że „cel uświęca środki”. Owa polityka nie wyszła na zdrowie ani życiu gospodarczemu ani obywatelom. Jedyne mądre posunięcia władz polegały na tym, że nie zniszczono budowli z poprzedniej epoki. Społeczeństwo żyło w warunkach mało higienicznych. Brak publicznych toalet, wylewanie nieczystości wprost na ulice i obsikane mury sprzyjały rozwojowi różnych epidemii. Życia w mieście należało się nauczyć. Trzeba było rozpocząć edukację ludności od podstaw. Zaczęto od zlikwidowania zwyczaju obszywania murów. Zakazy nie przyniosły oczywiście rezultatów, więc na wysokości rozporków przybijano na murach domów krzyże, i czekano na to kto odważy się obsikać symbol męki Pańskiej. Przy wykorzystaniu tej prostej metody zlikwidowano smród uryny na ukrzyżowanych ulicach miasta.
Ponieważ epidemie dziesiątkujące miasta i wsie zdarzały się co jakiś czas, włodarze miast nie mając mocy przerobowych na grzebanie trupów, wymyślili, że będą usypywać z ciał pagórki. Przesypywali je ziemią i liczyli, że resztę zrobi słońce. I może by zrobiło, ale bieda mieszkańców i chęć posiadania doczesnych rzeczy zmarłych były tak wielkie, że szczęściarze, którzy przeżyli, rozkopywali ogromne zbiorowe mogiły w poszukiwaniu skarbów w postaci butów, ubrań, pieniędzy. Strach przed zarażeniem się chorobą był mniejszy niż chęć wzbogacenia. Zrecyklingowaną odzież wraz z zarazkami chorób sprzedawano, i kółko się zamykało, tworzyły się kolejne siedliska groźnych chorób i zabawa zaczynała się od nowa.
W 1609 roku Filip II wydał dekret, na mocy którego musiało opuścić Hiszpanię wielu fachowców z powodu wyznawania islamu. Idiotyczna królewska decyzja doprowadziła Malagę do zapaści finansowej. Brakowało specjalistów, brakowało rąk do pracy ale za to w Hiszpanii pozostali sami katolicy. Bardzo biedni, niezaradni, leniwi, ale katolicy. Czy na pewno o to właśnie chodziło królowi? Dopiero koniec XVIII wieku przyniósł nadzieję na lepsze dziś.
Kolejnych 100 lat potrzebowali mieszkańcy Malagi i okolic by zaczęło im się dziać naprawdę lepiej. Pod koniec XIX wieku nastąpił ponowny rozwój dawnych gałęzi gospodarki, zaczęły powstawać nowoczesne stocznie, fabryki tekstylne, młyny. Rolnictwo oparte na produkcji oliwek i winogron radziło sobie dobrze do czasu wielkiej klęski związanej z plagą filoksery, która na całe lata zniszczyła winnice. Podczas wojny domowej w latach 1936-39 Malaga została zbombardowana przez włoskie lotnictwo.
Decyzja generała Franco o aktywizacji turystycznej wybrzeża Morza Śródziemnego wpłynęła korzystnie na rozwój miasta. Obecnie jest to drugie po Sewilli miasto Andaluzji.
Najsłynniejszym zabytkiem sakralnym Malagi jest (Catedral Nuestra Señora de la Encarnacion) - La Manquita – czyli jednoręka. Katedra, którą budowano przez dwieście pięćdziesiąt lat i tak naprawdę nie skończono. Z powodu braku kasy nie wybudowano drugiej wieży, istniejącej w projekcie.
La Manquita
Katedra była pomysłem królów katolickich Ferdynanda i Izabeli, którzy w 1487 roku „oswobodzili” Malagę z rąk Arabów, przy okazji niszcząc wszystkich jej mieszkańców. Część zabili w bezpośredniej walce, a pozostałych w tym kobiety i dzieci wzięli do niewoli. Wszystko w imię miłości bliźniego!!! W owym czasie przegrana wiązała się z niewolą, więc zgodnie z panującym prawem dawni malageńczycy zwiększyli liczbę niewolnych poddanych ich królewskich mości Ferdynanda i Izabeli. Było im tak dobrze pod nową jurysdykcją, że wszelkimi siłami i środkami starali się przedostać do Afryki i pokazać królom katolickim środkowy palec. Tak samo jak dobrze było mieszkańcom demoludów na siłę opuszczających socjalistyczny raj. W 1500 roku królowie zdecydowali o budowie katolickiej świątyni. Odeszli z tego świata znacznie wcześniej i nawet nie doczekali zakończenia prac projektowych w 1528 roku, a musiało upłynąć dwa i pół wieku zanim ukończono budowę świątyni. Przez ponad dwa stulecia wielu architektów sprawowało nadzór nad budową, spierali się między sobą ale pomimo tego udało się zachować jedność stylu w gotowym obiekcie. Katedra ma jeszcze jeden tytuł do sławy: jest najmłodszą monumentalną katedrą gotycką w Europie. Dawno już przeminęła moda na gotyk, gdy budowa La Manquity wreszcie została zakończona (w 1783 roku). Nie widać rusztowań ani żadnego placu budowy wywnioskowałam, więc, że Hiszpanie nie będą już nic zmieniać i dobudowywać. Nazwali ją Jednoręka i wychodzą z założenia, że nie da jej się pomylić z żadną świątynią. Jest piękna, jasna, z charakterystycznymi potrójnymi witrażowymi oknami, z kolistymi łukami, nad którymi w otoczeniu dwóch „wolich oczu” znajduje się jeszcze jedno mniejsze okno z kolistym łukiem. Katedra jest ogromna, ma 117 metrów długości, 72 metry szerokości i 48 metrów (około 15 pięter) wysokości. 15 kaplic pozwala znaleźć swojego świętego i wznosić doń modły w zależności od potrzeby chwili. Najważniejsza jest Capilla de la Virgen Rosario (kaplica Matki Boskiej Różańcowej). Najpiękniejsze według mnie są stalle chóru. Budowanie i rzeźbienie zajęło kilku twórcom wiele lat, wykonane są z różnych rodzajów drewna: modrzewiowego, cedrowego, orzechowego i naprawdę są majstersztykiem sztuki snycerskiej. Każda płaskorzeźba przedstawia innego świętego, wycyzelowanego w drewnie. Widać, że zlecenie nie zostało odwalone tylko rzetelnie wykonane. Pedrowi de Menas, który ukończył prace rzeźbiarskie i wykonał 42 krzesła chóru z podobiznami świętych dopisuje się wielką pobożność bez której podobno nic równie zachwycającego nie mogłoby powstać. Zastanawiałam się przez chwilę jak bardzo niewygodnie musi się siedzieć na krześle, gdy w kręgosłup wbija się święta osoba.
Katedra robi na każdym wierzącym lub nie wrażenie tak wielkie, że stoją ludziska z zadartymi do góry głowami i nie przeszkadza to, że zapomniano o zasadzie ubóstwa, które w odniesieniu do tejże wiary powinno być podstawowe i oczywiste. Dbałość o szczegóły, wycyzelowane rzeźby... właściwie można określić całość jako doskonałość sztuki i nie ma znaczenia, że budowana przez 250 musiała się różnić od projektu. Pozostanie w mojej pamięci jako miejsce warte każdej poświęconej mu minuty i wydanego euro. Tym co pozostawiło największy ślad w mojej duszy, nie jest kapiące złotem bogactwo, jest to bogactwo przestrzeni zamkniętej pięknymi sklepieniami, z oknami przez które wpada niewiele światła ponieważ są zasłonięte arcydziełami sztuki witrażowej. W swoim życiu widziałam wiele kościołów ale tak naprawdę niewiele z nich pozostało w mojej pamięci La Manquita – pozostanie!!!
Tym, co mnie zdziwiło była niewielka liczba wiernych uczestniczących w południowej niedzielnej mszy. Hiszpania to w mojej świadomości kraj katolicki, ale według badań z 2012 tyko 17% społeczeństwa (czytaj: badanych) regularnie, przynajmniej 1 raz w tygodniu chodzi do kościoła. Magia mszy celebrowanej po hiszpańsku zrobiła na mnie wrażenie, akustyka w kościołach o tak wysokich sklepieniach wywołuje uczucie własnej maleńkości i wielkości Stwórcy jakkolwiek by się nazywał.
Równie jak mury katedry doskonałe jest jej roślinne otoczenie. Wszystkie najpiękniejsze kwitnące drzewa i krzewy w otoczeniu strzelistych palm i przysadzistych cykasów umieszczone w niewielkim ogrodzie przykościelnym, z kilkoma fontannami, z których płynie woda dająca złudzenie ochłodzenia stanowią o uroku miejsca.
O hiszpańskim katolicyzmie napiszę dalej, na razie ogrom wiedzy, który zdobyłam nie poukładał się jeszcze w mojej głowie na tyle, żebym mogła rzetelnie podejść do tematu.

W każdym miejscu jest kilka żelaznych punktów na mapie turystycznej, które obowiązkowo należy obfotografować osobiście. W Maladze to oprócz La Manquity - Alcazaba i Gibralfaro połączone ze sobą dwie budowle znajdujące się na jednym wzgórzu. Ich początki sięgają IX wieku (Alcazaba- twierdza) i XIII wieku (Gibralfaro – góra z latarnią morską).

Malaga zawdzięcza swój początkowy rozwój przede wszystkim panowaniu władców islamskich, którzy w 711 roku wylądowali na brzegu i zdobyli miasto. Nie była to jednorodna nacja, ponieważ wśród okupantów byli Arabowie, Berberowie, Persowie, Żydzi i inni. Przedstawiciele każdej narodowości wnieśli swój dorobek w gospodarkę i kulturę, i dzięki różnorodnym doświadczeniom i wiedzy udało się rozwinąć gospodarkę i kulturę.
Wzgórze zostało ufortyfikowane, otoczone murami z wieżami obserwacyjnymi i strzelniczymi. U podnóża rozwijało się rzemiosło, handel i stocznia. Handlowano pomiędzy Europą a Azją i Afryką rudą żelaza, miedzi, figami, pomarańczami, winem, suknem potem jedwabiem. Dla bezpieczeństwa mieszkańców wybudowano największą na wybrzeżu fortyfikację Alcazabę.
Mury zewnętrzne Alcazaby mają grubość kilku metrów. Są świadkami historii odległych w czasie, w pięknym otoczeniu ogrodów z szemrzącymi strumykami i kwitnącymi niemal przez cały rok krzewami i drzewami. Szum liści palmowych i szarość zieleni drzewek oliwkowych dodawała i dodaje uroku miejscu. Pachną kwitnące drzewa cytrusowe, a jeśli przestają pachnieć radują oczy pomarańczowymi owocami mandarynek i pomarańczy. Alcazaba była twierdzą w okresie ery muzułmańskiej. Została rozbudowana w latach 1057 i 1063 na rozkaz króla islamskiego Badisa na ruinach murów poprzedniej twierdzy. Zastosowano metodę recyklingu, z której nie są zadowoleni historycy gdyż wykorzystano kolumny i kapitele z istniejącego teatru rzymskiego. W 1279 roku, gdy Malaga znalazła się pod panowaniem Nasrydów z królestwa Granady sama twierdza przestała wystarczać. Rozpuszczonemu towarzystwo mieszkającemu w twierdzy zachciało się życia w luksusie. Wybudowano zamek Gibralfaro. Cytadelę dosmaczono detalami architektonicznymi, które zachwycają do dzisiaj. Tłem dla przyrody są stare mury, na których widać upływ lat. Im bliżej podłoża tym budowla ma bardziej niesymetrycznie ułożone warstwy kamienia. Przypatrując się uważnie murom można dostrzec, że zmieniał się sposób budowania czyli chyba układania kamieni. Kamienie stają się równiejsze, lepiej dopasowane i budowla wygląda porządniej. A z drugiej strony co z tego, że wygląda lepiej, mury, również te gorsze, spełniły swoją funkcję, a nawet przetrwały kilkanaście stuleci. Alcazaba została odrestaurowana między XIII i XVI wiekiem, w wyniku fuzji z zamkiem Gibralfaro. Cytadela ma podwójne mury wzbogacone o flanki i wieże obronne. Podobno była nie do pokonania. Charakterystyczne dla budownictwa islamskiego są kwadratowe i prostokątne place i placyki, znajdujące się w obrębie murów licznie występujące w malageńskiej twierdzy. W Alcazabie mieszkali nie tylko wojownicy, kto nie bronił murów mógł zająć się wytwarzaniem garum (specjału rybnego). Można podobno dopatrzeć się kadzi z czerwonego łupku, które służyły do wyrobu owej delicji, sprzedawanej w Rzymie za ogromną kasę. Mieszkańcy mieli do dyspozycji trzy pałace: Surtidores, Los Naranjos i Palace del Albam. Myślę, że w Los Naranjos rosły pomarańcze i stąd nazwa, z Surtidores (hiszp. dostawcy) dostarczano coś, a o Albam nie mam pojęcia i nie znalazłam informacji na temat pochodzenia nazwy. Alcazaba pełniła funkcje obronne, administracyjne, produkcyjne, polityczne. W odrestaurowanych pomieszczeniach znajduje się muzeum. Ozdobą dziedzińców są wycyzelowane koronkowo łuki nad drzwiami i oknami. Wyglądają tak niesamowicie i nieprawdziwie, że musiałam ich dotknąć. Wiem, że nie można, ale skoro nie wierzyłam oczom, co miałam zrobić? Penetrując Alcazabę można znaleźć się w miejscu, w którym królowa Izabela Katolicka przyjęła kapitulację Malagi oraz w - Arcos de Christo, gdzie została odprawiona pierwsza msza katolicka. Grubość murów nie dopuszczała upału w ciepłych porach roku, ale nie wiem jak sobie radzili zimą, kiedy temperatura nie rozpieszcza nawet w Maladze.
W XIV wieku wybudowano w drugiej części wzgórza zamek Gibralfro, do dzisiaj zostało odrestaurowanych kilka sal wystawienniczych i mury obronne z wieżyczkami strzelniczymi i kwadratowymi wieżami obronnymi. Około półgodzinny spacerek z Alcazaby na górę pozwoli spalić nadmiar kalorii, pokontemplować widoczki i znaleźć się w zamku. Przy wejściu czeka wodopój, a dla mnie wodotrysk ponieważ zawsze jestem napojona i w mokrych ciuchach. Po zdobyciu Malagi przez Hiszpanów w 1487 roku, zamek był rezydencją Ferdynanda II Katolickiego i jego żony Izabeli I Katolickiej. Pełnił militarną funkcję do 1925 roku.
Zamek był obiektem obronnym ze sprytnymi rozwiązaniami komunikacyjnymi. Biegnące zygzakiem mury pozwoliły zrezygnować z budowania baszt flankujących, a główna brama, umieszczona w najniższej części, została zbudowana w taki sposób, że atakujący, po sforsowaniu jednych drzwi, musieli zmienić kierunek, co osłabiało impet ataku i uniemożliwiało np. użycie wielkich taranów. Do pokonania następnej bramy potrzebny był rozpęd, którego brakowało z powodu „niemania” miejsca. Obrońcy w tej sytuacji mieli atakujących na celowniku i spokojnie zabijali jednego po drugim ze szczytu pozbawionej dachu bramy.
Zamek jest otoczony podwójnym murem, po którym można spacerować i koniecznie robić fotki w otoczeniu średniowiecznego zamczyska. Budowla wyposażona była w toalety i kanalizację (XIII wiek!!!). Niedawno byłam w Tower of London i dla porównania wspomnę, że w całym ogromnym obiekcie, gdzie bawiło nawet do 1000 osób było tylko 6 toalet. Przesadziłam to były wychodki, a nie toalety. Reasumując bez eufemizmów: w Tower of London na tysiąc osób przypadało sześć kibli.
Gratisami, które są udziałem każdego, komu zechce się wdrapać na górę są widoki. Te, dla których postanowiono zbudować tu miasto, chociaż dzisiejsi turyści nie wypatrują piratów i nie szykują się do obrony przed nimi. Na szczycie muru dostępna jest rampa z której roztacza się widok na miasto, przy dobrej widoczności można zobaczyć Gibraltar i góry Atlas oraz Morze Śródziemne począwszy od mielizny wzdłuż brzegów poprzez nieco głębszą część w niewielkiej od niego odległości i granatową głębię aż po horyzont.
Oprócz wieży z rampą pozostały z czasów muzułmańskich studnie i cysterny, a także znacznie nowszy budynek prochowni, w którym urządzono wystawę, prezentującą broń, umundurowanie i wyposażenie wojsk od XVI do początków XX wieku.
Efektem ciężkiej pracy ludzi, który można obejrzeć z punktów widokowych jest wydarcie morzu kawałka lądu, na którym wybudowano port dla dużych statków turystycznych pływających na hiszpańskie wyspy oraz przystań jachtową.
Usiedliśmy na chwilę w celu odpoczynku i uzupełnienia płynów, ale też dla przedłużenia ″tu i teraz″. Jest tak pięknie, ciepło w miejscu pełnym śródziemnomorskiej roślinności pod ciemno niebieskim niebem, gdzie delikatny ciepły wietrzyk nie daje ochłody, raczej przypomina o sobie, że jest i chętnie pogładzi naszą opaloną skórę.
Najtaniej czyli za darmo można wejść do Alcazaby i Gibralfaro w niedziele po 14.00 tej, w pozostałe dni bilet łączony kosztuje 3,40 € od osoby.
Z góry widać arenę do walki z bykami. Została otwarta w 1876 roku, teraz jest otoczona wysokimi blokami mieszkalnymi, a właściwie wieżowcami. Nie wyobrażam sobie żeby w Polsce tego typu budowla w takim miejscu mogła funkcjonować. Okazuje się, że malagenczykom, nie przeszkadzają ani place zabaw dla dzieci ani plac zabaw dla dorosłych. Budowniczy areny nie oparli się pokusie skorzystania z uroku budowli arabskich i nadali jej styl zwany neomudejar. Budowla ma kształt szesnastościanu, możne pomieścić 14 000 widzów. Przewidziano też pomieszczenia dla koni, byków, ujeżdżalnie, a nawet punkt doraźnej pomocy dla widzów, którym walka nie wyszła na zdrowie. Dla podniesienia atrakcyjności corocznej malageńskiej sierpniowej fiesty odbywają się na arenie walki z udziałem pierwszoligowych morderców byków. Zwierzęta mają niewielką szansę na przeżycie, natomiast ludzie mają wielkie szanse na oglądanie krwawych emocji. Więcej o walce byków napisałam przy okazji wycieczki do Rondy. Obecna arena miała swoje drewniane poprzedniczki, które zostały zmiecione przez kolejne pożary.
Zeszliśmy na dół i już byliśmy w sercu Malagi. Nie umiem jeszcze powiedzieć czy będzie to moje miasto, z lubianymi przeze mnie miejscami, atmosferą i tym czymś, co wymusza tęsknotę za powrotem. Spacerujemy uliczkami, które momentami mogą uchodzić za jedną wielką restaurację, ponieważ przeciskamy się między stolikami, których całe mnóstwo stoi na chodnikach. Najatrakcyjniejsze knajpki to te, w których pod stolikami leżą zmięte serwetki. To jest wyznacznikiem, że smakowało i warto było tu zjeść. Taki klimacik. Nie oznacza to wcale, że serwetki i śmieci leżą do samoistnej utylizacji, po zamknięciu restauracji, a nawet w przerwach wszystko jest sprzątane łącznie z myciem chodnika mopem na mokro. Co prawda chodniki to nie są nierówne płyty betonowe lecz wypolerowane płytki ceramiczne z marmurowymi płytami prowadzącymi do studzienek deszczowych. Stąd wrażenie, że wszystko lśni.
I jest, okazało się, że znalazłam swój klimat. Skromne wejście zaintrygowało mnie tym, że widać było niewielkie patio obwieszone błękitnymi doniczkami, z których zwisały kilkumetrowe łodygi zielonych scindapsusów, a wśród tej zielono-błękitnej feerii niemal pod sufitem krzyczała intensywnymi kolorami kapliczka Matki Boskiej. Okazało się, że to bodega czyli winiarnia, której historia sięga początków XIX stulecia, nieprzerwanie w tym samym miejscu. A miejsce szczególne na tyle, że wcześniej wykorzystywane było jako klasztor męski. Mieszkańcom i turystom więcej radości daje El Pimpi niż klasztor, jak mniemam. Z patio wchodzi się do znacznie ciemniejszego pomieszczenia, takiego jakby foyer ozdobionego plakatami z XIX wieku informującymi o imprezach odbywających się w winiarni i w Maladze. Dalej, po pokonaniu kilku schodków widzimy ściany obwieszone zdjęciami sławnych osób, które były gośćmi knajpki, wśród nich mnóstwo prawdopodobnie znanych Hiszpanów ale też koronowane głowy, wnuczka Pabla Picasso, Tony Blair i inni. Wszystkie pomieszczenia są ciemne, wąskie z unoszącym się zapachem oliwek marynowanych w wielkich glinianych pojemnikach, szynek jamon wiszących pod sufitem ale też krojonych i podawanych jako tapas, zapachem wina, takim jakby nieco słodkim, którego natychmiast musieliśmy spróbować. Pewnie w wielu miejscach, zwłaszcza w Maladze można takie wino dostać, ale atmosfera bodegi powoduje, że wino jest szczególne i smak pozostaje na długo zapamiętany.
Po jakimś czasie, gdy byliśmy dość częstymi gośćmi El Pimpi, wiemy, że wolny stolik w okresach pór posiłkowych występuje rzadziej niż niejeden biały kruk, że mają oprócz pysznej kawy przepyszne boquerones (malutkie panierowane w mące i smażone na oliwie rybki). Jedzenie w El Pimpi jest dobre dla amatorów owoców morza, mocno wędzonych szynek jamon, chorizo (kiełbasek z papryką) i salchichas (kiełbasek z czarnym pieprzem).


Malaga jest miejscem corocznej Fiesty del cáñamo. W maju lub czerwcu w Centrum wystawienniczym miasta spotykają się amatorzy konopi i wszystkiego co jest związane z tą radosną roślinką. Jednorazowy bilet wstępu to wydatek 10 € lub 20 € jeśli chce się wizytować imprezkę przez 3 kolejne dni. Wystawione jest wszystko łącznie z ziemią do uprawy konopi wzbogaconą nasionkami, małymi i dużymi maszynami do cięcia listków i kwiatków, urządzeniami do zwijania jointów, fajeczkami, lufkami i tym co kto chce. Panuje radosna atmosfera, w słodkich oparach nie ma smutasów, radość na obliczach wszystkich panuje nieodmiennie. Zanim człowiek zanurzy się w tę miłą dekadencję powinien rzucić okiem na rozmach budowli targowej. Fajne miejsce i przyjazne hiszpańskie prawo pozwalają spróbować zakazanego owocu.

Andaluzja Hiszpania

Author & Editor

Has laoreet percipitur ad. Vide interesset in mei, no his legimus verterem. Et nostrum imperdiet appellantur usu, mnesarchum referrentur id vim.

1 komentarze:

  1. Hej!
    Ja z moją dziewczyna jesteśmy na ostatnim roku studiów i po obronie chcemy uczcić to właśnie w tamtych rejonach. Chcielibyśmy zwiedzić Andaluzję.
    Mam kilka pytań:
    Czy uda się zmieścić w 4 tysiącach złotych wybierając się na 5 dni ? Gdzie znaleźć tani nocleg? Proszę o jakieś podpowiedzi. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń