Fuengirola

Fuengirola
sierpień 8 rano

Nasi pobratymcy????

Nasi pobratymcy????
mieszkańcy Gibraltaru

plażowanie na pustej plaży???

plażowanie na  pustej plaży???
Możliwe

w oddali Camino de Rey

w oddali Camino de Rey
wspinaczka dla szaleńców???

Marbella

Marbella

Najnowsze posty

sobota, 16 maja 2020

Dar gato por liebre

Andaluzja Hiszpania
Nie wiem dokąd sięga historia pierwszego ludzkiego oszustwa. Czy już w jaskiniach udawało nam się zrobić kogoś w trąbę, czy potrzebowaliśmy na to więcej czasu? Z pewnością oszustwo jest środowiskiem naturalnym człowieka. W Hiszpanii, do języka potocznego, przeszło niejedno oszustwo, ale z jednym rozprawię się w tym wpisie. W średniowieczu nie przelewało się standardowemu mieszkańcowi świata. Nie inaczej było w Hiszpanii, której mieszkańcom, lekko otumanieni niemal kazirodczymi związkami, królowie fundowali karuzelę z przeganianiem z południa na północ i ze wschodu ana zachód morysków i Żydów. Jeśli dołożymy do tych przemarszów te, związane z inkwizycją oraz podróżami za chlebem okazuje się, że potężna gromada ludzi przemierzała Półwysep Iberyjski. Wędrowcy musieli gdzieś jeść i spać. Był popyt na,  jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, usługi turystyczne, więc pojawiła się podaż. Coraz liczniej powstawały, ówczesne  motele, zajazdy czy przydrożne bary, gdzie człowiek w drodze nabierał sił jedząc i popijając. Dochodzę do słowa klucza - jedząc. Gwiazdki Michelina za jedzonko na pewno nie spadłyby na karczmianych kucharzy. Pomimo, że lasy i pola pełne były zwierzyny, sprytni i nieuczciwi myśliwi sprzedawali karczmarzom oskórowane koty zamiast zajęcy. A że zwierzątka po obdarciu ze skóry może odróżnić tylko weterynarz wcinano kocinę zamiast zajęczyny. I tak to funkcjonowało przez lata często ze świadomością karczmarzy, że zwierzątko na talerzu to "prawie" zając. Prawie, jak wiemy, robi wielką różnicę. W trudnych czasach wojny domowej i po niej, gdy nie było za bogato, można przypuszczać, że powszechnie panowała dieta poniżej 1000 kalorii, proceder trwał w najlepsze. Koty i zające rozmnażają się hurtowo, a polowanie na kota wymagało znacznie mniej zachodu niż złapanie zająca. Koci myśliwy sprzedawał kota, brał kasę za zająca, nieświadomy konsument został nakarmiony kociną i wszyscy byli zadowoleni.
W języku potocznym ta historia trwa współcześnie, kiedy mówimy, że: "él me dio un gato por liebre" czyli on mnie oszukał.
Szczególnie w czasach pandemii, gdy czujemy się oszukani rządowymi przekazami mamy nieodparte wrażenie, że: los gobiernos nos dan un gato por liebre hablando sobre el coronavirus.

Fotka z netu

niedziela, 10 maja 2020

Cantamañanas

Andaluzja Hiszpania
Cantamañanas,

Słowo bardzo aktualne, szczególnie, w czasach pandemii. A co oznacza? Lepiej zadać pytanie kogo opisuje. Cantamañanas to osoba, na którą nie można liczyć, nie można mieć do niej zaufania, bowiem zobowiązuje się do czegoś, czego na pewno nie zrobi. W chwili obietnicy już o niej zapomina. Siłą i jednocześnie słabością tej osoby są  jej niespełnione obietnice.
Skąd się słowo wzięło?
W Złotym Wieku Hiszpańskim (el Siglo del Oro), kiedy do kraju przypływało złoto, srebro, przyprawy i różne cuda w ilościach mocno hurtowych, oprócz gospodarki, sztuki, kultury, rozwijał się też język kastylijski. Tego czasu sięgają narodziny cantamañanas.
Dla ułatwienia podzielmy słowo na dwa: canta i mañana. Mañana czyli jutro. Cantar - śpiewać. Śpiewający jutro? Mniej więcej. W przywołanym powyżej złotym wieku, wielką hiszpańską karierę rozpoczęło słowo "mañana". Zaczęło się całkiem zwyczajnie: ktoś został poproszony o coś, czego nie miał zamiaru zrobić więc odpowiadał na odczepnego: mañana harélo (zrobię to jutro), lub po prostu mañana, następnego dnia zapytany odpowiadał to samo "mañana" i kolejnego dnia również. Wreszcie zniecierpliwiony proszący odpowiadał: "ya cantó mañana" (już śpiewałeś - w sensie mówiłeś, mañana). Złoty Wiek minął, a obiecywacz znalazł się w języku potocznym jako Cantamañanas.
Dzisiaj politycy obiecują nam pomoc wszelką, o której w chwili wypowiadania nie pamiętają. Dla naszego dobra wypisują plany pomocy przedsiębiorcom, mając świadomość, że to tylko nic niewarte słowa. Cantamañanas?
Cantamañanas nie odmienia się przez osoby: el cantamañanas y la cantamañanas.

Fotka z netu

wtorek, 5 maja 2020

Comer de gorra

Andaluzja Hiszpania
Comer de gorra.

W czasach pandemii zwrot "comer de gorra" ma szansę być używany znacznie częściej niż dotychczas. A co oznacza? Na krzywy ryj? Jeść z czapki? Zmierzmy się z pochodzeniem idiomu.

W 1218 roku król Alfons IX założył Uniwersytet w Salamance – najstarszą hiszpańską uczelnię. Czasy były trudne dla adeptów nauki, studenci chodzili permanentnie głodni, kasy z domu wystarczało na niewiele, rodzice opłacali czesne pozostawiając na głowach synów dbałość o przeżycie. Historycznymi bohaterami są synowie ponieważ do 1910 roku dziewczyny nie miały szans na uniwersytecką edukację. Studencka brać była (i jest) bardzo koncepcyjna i w zgodzie z przysłowiem o tym, że potrzeba jest matką wynalazków, żacy znajdowali pomysły rozwiązywania licznych problemów na swojej drodze do zdobycia wiedzy. Do historii przeszły pełne pokłonów powitania na różnych imprezkach, które odbywały się w zamożnych salamanckich domach. Przy wejściu studenci, niekoniecznie zaproszeni, robili sztuczny tłok, ściągali czapki z głów i niemal zamiatali nimi podłogę, kłaniając się wszem i wobec, przyciągając do siebie uwagę gospodarzy, po to by ich kumple mogli przemknąć niezauważeni i zgarnąć ze stołu jakieś jadło. Czapka odgrywała znaczącą rolę w tej historii, jeść z czapki - to jeść za darmo, jeść na koszt innych.

Ale nie tylko objadanie bogatych było w zwyczaju żaków. W Salamance, mieście bardzo bogatym, dbano też o najbiedniejszych. Włodarze organizowali stołówki dla ubogich, gdzie codziennie wydawano miskę zupy i kawałek chleba. W tamtych czasach designerskie firmy jeszcze nie działały więc społeczeństwo przyodziane było w niemal jednakowe szatki. Trzeba było wyróżnić w jakiś sposób osoby, które mają prawo do darmowej strawy. I tak oto wymyślono specjalne czapki. Wydawał je magistrat po uprzednim sprawdzeniu stanu posiadania delikwenta, jeśli aplikujący przymierał głodem znaczyło to, że zasługuje na pomoc miasta i kwalifikuje się do codziennego darmowego posiłku. Czapki będące przepustką do otrzymania frajerskiej zupki żacy szyli samodzielnie, zapewniając sobie codzienny wikt na koszt podatników.  

Dzisiaj idiom w języku hiszpańskim ma się dobrze i jest w powszechnym użyciu.

Ejemplo:

Hay una fiesta y tenemos invitaciones así que hoy bebemos y comemos de gorra.
(Jest imprezka i mamy zaproszenia więc pijemy dziś i jemy za darmo).

Fotka z netu





piątek, 1 maja 2020

Wybory za granicą

Andaluzja Hiszpania
Wybory za granicą.

Pandemia i decyzje rządzących zamknęły nas dość skutecznie w wielu krajach, pozbawiając prawa wyborczego. Do tej pory mogliśmy brać udział w wyborach parlamentarnych i prezydenckich niemal na całym świecie. Poza Polską były komisje wyborcze i każdy mógł zagłosować na wybranego kandydata. Inną kwestią było to, że w większości  głosowaliśmy „przeciw“ a nie „za“, ale mogliśmy skorzystać z przysługującego nam czynnego prawa wyborczego. Można też było mieć nadzieję, że wybory są tajne – wszak nie podpisywaliśmy się na karcie do głosowania imieniem i nazwiskiem oraz PESELEM, bezpośrednie – ponieważ głosowaliśmy osobiście, powszechne – każdy miał prawo wyborcze i sam osobiście decydował czy chce z niego skorzystać, równe – każdy z nas miał jeden i tylko jeden głos oraz proporcjonalne – tu już trzeba było uwierzyć, że głosy zostaną odpowiednio policzone i zgodnie z prawem D’Hondta rozdzielone. 

Dzisiaj, mieszkając poza granicami Polski, mamy z głowy, nie musimy się zastanawiać czy i na kogo głosować bo w przeciwieństwie do zapisów Konstytucji wrzucenie karty wyborczej do urny jest poza naszym zasięgiem. Korespondencyjnych wyborów żadna ambasada nam nie zorganizuje. Komisje wyborcze, w przypadku Hiszpanii, są trzy, dwie w Madrycie i jedna w Barcelonie. Na listę wyborców nie możemy się wpisać, bo nie ma jeszcze ustawy o wyborach. A my na południu Hiszpanii jesteśmy oddaleni od Madrytu 650 km, od Barcelony około 1000, a nasza dopuszczalna mobilność to spacer w promieniu 1 km od domu!!! Zakupy, są owszem możliwe, ale w miejscowości, w której mieszkamy albo w najbliższym sklepie – tak jak to jest w naszym przypadku. Mieszkamy na wsi zabitej oliwkową dechą, najbliższy sklep jest oddalony o 5 km i mamy zezwolenie na dojechanie do niego. 600 euro kosztuje wycieczka poza miejsce zamieszkania w celach innych nich wyjazdy niezbędne czyli praca, bank, zakupy, apteka, lekarz.
Zadzwoniłam do urzędu miasteczka, w którym mieszkamy żeby dowiedzieć się czy mam prawo pojechać do oddalonej o 20 km Mercadony, bo zwyczajnie nie lubię sieci Día (a to jedyny sklep w miasteczku). Pani urzędniczka była co najmniej zdziwiona moim pytaniem, nie znała na nie odpowiedzi, ale była na tyle uprzejma, że zadzwoniła do Guardii Civil i dowiedziała się, że nie mogę przebyć dystansu 20 km. Być może coś w tej kwestii zmieni się po 11 maja. A póki co wyjazd do Madrytu może nas kosztować 1200 euro, po 6 stów w jedną stronę plus paliwo. Czyli mamy z głowy zastanawianie się na kogo oddać swój głos. Rząd hiszpański i wiele innych rozwiązało za nas problem wyboru prezydenta RP.

fotka z netu


poniedziałek, 27 kwietnia 2020

życie w czasie zarazy na hiszpańskiej wsi

Andaluzja Hiszpania
Życie w czasie zarazy na andaluzyjskiej prowincji.

Zaskoczyła nas pandemia tak jak miliony innych ludzi. W pierwszych dniach i nocach do zaskoczenia dołączyła bezsenność i kotłowanina myśli. Żadna z nich nie zatrzymywała się na dłużej, ustawiały się w kolejce, wbijały nas w ziemię i paraliżowały. Człowiek przyzwyczaja się nie tylko do dobrego ale też do wielu niedogodności. Po dniach tkwienia w myślowo - bezmyślnym marazmie wreszcie napadła na nas chęć zrobienia czegoś. Czyli sprawdzenia spiżarni. Nauczeni przez życie, że trzeba mieć jakieś zapasy nie zostaliśmy kompletnie bez kasz, mąk, cukrów, soli, konserwowanych i kiszonych warzyw i owoców. Mimo to wypad do „wielkiego miasta“  liczącego 1000 mieszkańców okazał się niezbędny. Miasto wymarło. Od ogłoszenia stanu epidemii minęło 2 dni, a dyscyplina tej małej społeczności kazała nam ściągnąć czapki z głów. Przy wjeździe do miasteczka warowała Guardia Civil – najmniej miła ze wszystkich policji, ale nas nie zatrzymała. Zakupy w aptece, piekarni, warzywniaku i nielubianej przez nas Día zajęły nam niewiele czasu, oprócz nas naliczyłam 4 osoby. Wszystkie przemykały pojedynczo pod ścianami, przy zachowaniu maksymalnej odległości na jaką pozwalała szerokość chodnika. Wbrew oczekiwaniom newralgiczny papier toaletowy i ręczniki papierowe stały spokojnie na półkach. Pomimo tego, że mieliśmy w domu zapasy tych cudów, nie mogliśmy się oprzeć i włożyliśmy kilka zgrzewek do wózka. W sklepach jest niemal wszystko oprócz, rzecz jasna, środków do dezynfekcji oraz maseczek i rękawiczek na jeden raz. 
Zszokowała nas cisza na ulicach, popodsuwane pod ściany kawiarniane stoliki i krzesełka i ogólnie pustka. W miasteczku, a raczej w wiosce mieszka dużo starszych ludzi którzy, zwłaszcza mężczyźni, wylegają na ulice i plac o poranku, nie plączą się  żonom w kuchni, wracają do domów na sjestę po to, by po niej znowu plotkować i graćw domino. Nie ma kostek domina na stolikach, nie ma zestrojonych w spodnie z kantem i białe lub błękitne koszule mężczyzn w kaszkietach. Jest cisza.
Za kilka dni okazało się, że rzeczywistość wygląda jeszcze gorzej bowiem zza raportów o ogromnych spustoszeniach wywołanych koronawirusem dochodzi coraz głośniejszy krzyk molestowanych kobiet i dzieci. Przemoc domowa stała się pochodną pandemii. Ludzie nie umieją nagle zacząć żyć ze sobą, zamknięci w domach i mieszkaniach, skazani na swoje towarzystwo przez 24 godziny na dobę.
Ratusz, na facebookowej stronie chwali się tym, że do tej pory nikt nie zachorował, że żyją wśród nas społecznie odpowiedzialni ludzie, którzy odkażają codziennie ulice, plac i newralgiczne punkty miasta. To dobre wiadomości, zła jest taka że znak stopu dla przemocy domowej, który stoi przed budynkiem urzędu nie zatrzymał wyładowywania frustracji jednych ludzi na drugich, najczęściej najbliższych.
Pandemia trwa, żyjąc w oliwkowym sadzie oddalonym od najbliższego miasteczka o 4 km i o 1 km od najbliższego sąsiada mamy coraz to nowe ograniczenia, których nie zamierzamy łamać: nie możemy wychodzić z domów z innych powodów niż zakupy w najbliższym spożywczaku, warzywniaku, drogerii, aptece, czy wyjście do lekarza. Spacer z psem możliwy jest w określonych godzinach w odległości 200 metrów od domu, w samochodzie kierowca siedzi z przodu, bo jakżeby inaczej, a pasażer(ka) z tyłu, obydwie osoby zestrojone obowiązkowo w maseczkę i rękawiczki. Wychodzimy i wracamy do jednego domu czasem do jednego łóżka ale w samochodzie musimy zachowywać pozory obcości i braku zaufania do oddechu samochodowego partnera. 
Rozumiem, że zakładanie rękawiczek jest logiczne, że dotykając produktów w sklepach czy pieniędzy możemy przywlec do domu jakieś zarazy ale maseczki? Nie rozumiem. Według oficjalnych danych maseczka nie chroni mnie, więc nie chroni również Ciebie ani nikogo. Po co wobec tego je nosimy? Kto nas otumanił? Jak mogliśmy uwierzyć, że skoro maseczka nie chroni mnie to chroni mijanego pieszego. Przecież on też ma świadomość, że maseczka go nie chroni. Po cholerę  stroimy się w ten kawałek bezużytecznej szmatki?

niedziela, 26 kwietnia 2020

Salir del armario

Andaluzja Hiszpania
Salir del armario.


Izolowanie wszystkich od wszystkich zamknęło nas w domach na czas pandemii, która potrwa nie wiadomo jak długo. W celu dywersyfikacji zajęć wykonujemy czynności, do których miesiącami, żeby nie powiedzieć latami nie mogliśmy się zabrać. Jedną z nich jest dokopanie się do dna szafowych szuflad czy innych dawno nie porządkowanych czeluści.
Proponuję w czasie odkrywania własnych zapomnianych spraw, przy okazji zgłębiania powyższych tajemnic, zapamiętać idiom - salir del armario, który dokładnie znaczy - wyjść z szafy - czyli ujawnić się. 

Dzisiaj taki coming out kojarzymy najczęściej z ujawnieniem orientacji seksualnej. Ale nie zawsze tak było. Szafa, historycznie kojarzyła się z chowaniem wszystkiego tego, co było tajemnicą. Albo zamiatano pod dywan, albo chowano w szafie to, co miało nie ujrzeć światła dziennego. Chowano listy miłosne,  przysłowiowe trupy, kochanków, za małe ciuchy, a później homoseksualizm. Otwarcie szafy oznaczało wyjawienie sekretów.
W Hiszpanii, w czasach generała Franco, homoseksualizm był zakazany, nie było wielu odważnych, którzy głośno obwieszczali wszem i wobec, że wolą w łóżku osobę tej samej płci. Woleli siedzieć w przysłowiowej szafie. Ujawnienie się i głośne mówienie kończyło się śmiercią – jak w przypadku Francisco Garcii Lorki, (o tej śmierci napiszę przy innej okazji). 

W stosunu do homoseksualizmu powiedzenie "salir del armario" rozpoczęło swoją światową karierę w 1869 roku, kiedy Karl - Henrich Ulrichs, niemiecki działacz na rzecz gejów, użył go po raz pierwszy.

Dzisiaj najczęściej kojarzy się z ogłoszeniem światu swoich preferencji homoseksualnych, ale występuje też w innym kontekście.

Salimos del armario - mówimy wtedy, kiedy zdradzamy jakąś wielką i długo skrywaną tajemnicę.


poniedziałek, 20 kwietnia 2020

El chocolate del loro

Andaluzja Hiszpania

El chocolate del loro


El chocolate del loro. Czekolada papugi? Mniej więcej o to chodzi w kontekście oszczędzania. Ludzie bardzo łatwo i szybko przyzwyczajają się do życia na wysokim poziomie. "Wysoki“jest oczywiście dla każdego inny. Zdarza się w życiu tak, że w wyniku różnych okoliczności bardziej lub mniej od nas zależnych nasze dochody maleją, a poczynione wcześniej oszczędności nie pozwalają zachować lekkości bytu i łatwości wydawania zarobionej kaski. Wtedy trzeba pomyśleć o oszczędzaniu i o obniżeniu poziomu wydatków. Na logikę tak należałoby postąpić. Ale... jakże trudno jest przyznać się przed sobą samym, a zwłaszcza przed innymi, że mamy gorszy czas. Więc czynimy pozorne oszczędności: zamiast ulubionej herbaty kupujemy jakiś badziew herbatopodobny, zamiast dobrej kawy też jakiś chłam, zamiast benzyny 98 octanowej tankujemy 95. Czynimy zupełnie pozorne oszczędności, które nie rozwiązują naszych problemów. Z powodu tego, że „zaoszczędzimy“ 50 złotych, nasz budżet się nadal nie dopnie.
Hiszpanie mają na to odpowiedni idiom.
U źródła powiedzenia leży dawny hiszpański zwyczaj trzymania w zamożnych domach papug. Klatka z ptakiem w domu świadczyła o wysokim stanie posiadania właścicieli. 
W sytuacji malejących przychodów rodziny starały się wyeliminować zbędne wydatki. Najsłynniejszym zredukowanym wydatkiem był koszt ulubionej przez papugę czekolady. Niczego innego właściciele nie byli w stanie sobie odpuścić, ani weekendowych popijawek, ani teatru, ani drogich strojów, powozów, wyjazdów. Papuzia czekolada nie uratowała rodziny od ruiny, ale działania, chociaż  pozorne, zostały w świadomości gospodarzy poczynione.  
Czasy coronavirusa zmuszają ludzi na całym świecie do weryfikacji wydatków  Może zmniejszymy trochę konsumpcję, może wystarczą dwie kiecki na sezon zamiast 10? Może będziemy umieli ograniczyć wydatki realnie, a nie oszczędzać na przysłowiowej „el chocolate del loro“.


fotka z zasobów internetu
prawa do tekstu zastrzeżone