czwartek, 19 października 2017

Dia de la Hispanidad, Dzien Kolumba, odkrycie Ameryki, Hiszpania, Andaluzja

Dia de la Hispanidad, odkrycie Ameryki, Krzysztof Kolumb, Hiszpania, historia, Andaluzja



W poprzednim poście opisałam Castillo de Colomares miejsce, dla powstania którego inspiracją było odkrycie Ameryki przez Krzysztofa Kolumba - 12 października 1492 roku.
A teraz kilka słów o tym dlaczego doszło do odkryć.




W 1492 Kolumb odkrył Amerykę, 1519 r. – Cortez odkrył Meksyk, 
w latach 1519-1522 Magellan opłynął kulę ziemską (nie przeżywszy 
eskapady), 1532 Pizarro przybył do Peru. Wszystkie powyższe zdarzenia 
wiązały się z poszerzeniem terytoriów Hiszpanii o odkryte ziemie. 

Błogosławieństwo papieża ( Sykstusa VII, a potem Aleksandra VI Borgii) 
dla konkwisty wzmocnione zostało nadaniem Hiszpanii prawa do własności 
i zarządzania odkrytymi przez siebie terytoriami. Ciekawa jestem, kto 
papieżowi nadał uprawnienia dzielenia skóry na nie swoim niedźwiedziu. 
W 1493 roku papież Aleksander VI Borgia wyznaczył linię podziału Nowego 
Świata pomiędzy Hiszpanię i Portugalię - 100 mil na zachód od Wysp 
Azorskich (linia demarkacyjna została zmieniona w 1494 na korzyść 
Portugalii). 
Popieram oburzenie króla Francji Franciszka I Walezjusza, który na wieść 
o podziale świata przez papieża zawołał „pokażcie mi testament Adama”. Testament ów mógłby według króla Francji dać prawo papieżom do 
dysponowania nowo odkrytym światem. Cóż, niepiśmienny Adam ostatniej 
woli nie pozostawił, a kościół jak już nie raz wcześniej i wiele razy później 
przejął na swoje barki "trudne" obowiązki czerpania zysków z zagrabionej 
w majestacie swojego prawa nieswojej własności!!!

To, co działo się w Amerykach w tamtym okresie nie jest chlubą 
„cywilizowanej” ludzkości. Zniszczone zostaly autochtoniczne kultury 
indiańskie w imię Boga, ale też przez sprowadzone z Europy choroby, 
na które ludność Nowego Świata nie była odporna. Niebanalną rolę 
odegrała  także ślepa wiara w przepowiednie, jaką wykazali się indiańscy przywódcy. Indianie traktowali białych, którzy przybyli w „pływających namiotach”, jako zapowiedzianych bogów. Ponieważ nie walczy się
bogami kilkuset Hiszpanom czy Portugalczykom udawało się pokonać 
kilkadziesiąt tysięcy indiańskich wojowników. 
Podstawowym celem ekspansji było złoto i przyprawy, bowiem królowie hiszpańscy oczekiwali zwrotu z wielkim zyskiem niewielkich własnych 
nakładów poniesionych na wyprawy. Skarbiec hiszpański był pusty, wię
legendę o sprzedaży biżuterii przez królową Izabelę, po to by zdobyć 
pieniądze na wyprawę Kolumba można między bajki włożyć. Chyba, że tę 
samą biżuterię można było zastawiać kilkakrotnie w tym samym czasie. 
Rzeczona królowa własne precjoza zastawiła już w lombardzie by zdobyć 
kasę na prowadzone przez siebie wojny w Europie. Hiszpański historyk 
Fernandez de Oviedo nie pozostawił, co do zaangażowania finansowego 
królów katolickich żadnych wątpliwości: „Nie zdarza się prawie, żeby Ich Królewskie Moście (Izabela i Ferdynand) inwestowały swoje dochody 
i gotówkę w wyprawy odkrywcze; wszystko, co inwestują monarchowie 
to piękne słowa i papier, na którym są napisane”. 
Po to by sfinansować wyprawę Kolumba królowa Izabela nakazała miastu 
Palos de Frontera wyekwipowanie ekspedycji. Nie wiem, czym miasto 
zasłużyło sobie na takie względy, ale z pewnością musiało się nie lubić 
z koroną. Statków własnych na wyprawę królowa nie posiadała. Santa Maria,  Pinta i Niňa były własnością prywatną, ale na rozkaz królowej został
postawione do dyspozycji Kolumba. 
Admirał mórz odwdzięczył się królestwu rozpoczynając proces zasilania 
skarbu korony łupiąc odkryte lądy.
Szacuje się, że w ciągu 150 lat (1503-1660) do Hiszpanii przypłynęł
18 tysięcy ton srebra i 2 tysiące ton złota. Ile zostało zrabowanych przez 
żnej narodowości korsarzy nie policzono. Korsarz to usankcjonowany 
prawem pirat. Najsłynniejszym korsarzem, był ulubieniec królowej 
Elżbiety I, córki króla Henryka VIII, Francis Drake.

Poszukiwanie nowych lądów oprócz wizjonerstwa Kolumba był
wymuszone warunkami, w jakich funkcjonował ówczesny świat. Gdyby nie wyprawy do Nowego Świata nie byłoby wiadomo, co zrobić z rzeszą 
hidalgów, rycerzy do niedawna walczących z islamem. Zagospodarowani 
zostali, jako członkowie wypraw do dalekich lądów. Hidalgo (hijo de algo) 
można przetłumaczyć, jako: syn kogoś. Był to tytuł, którym kupczyli 
następujący po sobie hiszpańscy królowie, a którego posiadanie świadczyło
o nobilitacji we własnych oczach i oczywiście zazdrosnych sąsiadów, 
którzy na ów zakup nie mogli sobie pozwolić. Posiadanie tytułu uprawniał
do stawiania don lub doña przed nazwiskiem oraz, co chyba najważniejsze, 
osoba będąca hidalgiem nie miała obowiązku, a czasem nawet prawa, 
pracować. Takie tytułem usankcjonowanie bezrobocie. W Hiszpanii 
tytulatura była, i jest, bardzo ważna, więc za ostatni grosz kupowano sobie 
tytuł, robiono przedziałek i do końca życia miało się wolne. Królowie bardzo chętnie sprzedawali tytuły, które w żaden sposób nie obciążały skarbca, 
wręcz przeciwnie przynosiły dochody.
Kolejną ekonomiczną przyczyną podjęcia ryzyka wypraw było drogie 
pośrednictwo Arabów w handlu ze wschodem, chciano wyeliminować pośredników, a bogate nowo odkryte krainy miały to umożliwić.
Następnym powodem była niewielka ilość złota na rynku ówczesnego 
świata, tezauryzowana przez szlachtę, a w związku z tym niewpuszczana 
do obiegu. Wymusiło to niejako poszukiwanie nowych zasobów tego 
kruszca.

Rozwój nauki i techniki pozwolił na konstrukcję takich statków, które 
przetrwały dalekie podróże.

Pomimo tego, że przed Kolumbem odkrywali świat Chińczycy, którzy 
podobno pierwsi odkryli Amerykę, Wikingowie, czy Marco Polo odkrycia te 
nie miały takich konsekwencji dla gospodarki świata jak wszystko to, 
co  zdarzyło się po 1492 r.
Z Ameryki sprowadzono: tytoń, który w niedługim czasie stał się podstawą rozwoju przemysłu tytoniowego w Europie i Ameryce, herbatę, bez której  
ja nie żyję, kukurydzę i przede wszystkim ziemniaki (z Boliwii), które na 
początku były roślinami ozdobnymi, a później stały się podstawą 
wyżywienia biedniejszych warstw społeczeństwa i uratowały od śmierci 
głodowej niejedno życie. Ziemniaki dały tęż podwaliny pod rozwój przemysłu spirytusowego. Do Europy zawitało kakao, kawa, pojawiły się zwierzęta: 
indyk, kaczka (z Chin).

Pamiętać należy o przywleczeniu z Ameryki syfilisu, który na starym 
kontynencie zebrał niezłe żniwo. Syfilis w owym czasie był często chorobą śmiertelną, na którą nie znano lekarstwa. Nazywany był francą lub chorobą francuską, ponieważ przypisywano Francuzom jej „rozpropagowanie”. 
Badania czaszek z epoki prekolumbijskiej znalezionych w miejscu dawnych 
miast indiańskich wskazują zmiany charakterystyczne dla syfilisu 
(w kościach czaszki wydrążone są charakterystyczne korytarze). 
W Europie przed XVI wiekiem nie ma śladu opisu takiej choroby. 
Po odkryciu Ameryki chorowała cała Europa.



Syfilis stał się podwaliną niejednej fortuny, gdy poszła fama, że drzewo gwajakowe rosnące w Ameryce jest antidotum na tę chorobę. Dziś wiemy, 
że drzewo ma właściwości uśmierzające ból i przeczyszczające, czyli 
nie bardzo leczące akurat syfilis. Gdy król Francji Franciszek I zapadł na 
syfilis i trzeba było natychmiast dać choremu nadzieję, zorganizowano 
wyprawę do Ameryki po gwajak. W przypadku króla, choroba nie 
skończyła się śmiercią. Wyciągnięto wniosek, że gwajak leczy. Długo 
ukrywano, że to bujda, nie zależało ani aptekarzom ani importerom na 
zniszczeniu famy, która przynosiła krocie.  Skąd my to znamy???

Rok 1492 to początek rabowania i w efekcie zniszczenia starych 
amerykańskich kultur Inków, Azteków, Majów przez tak zwaną 
„chrystianizację” tychże nacji. Taki super excuse, że to jedynie my, 
najczęściej niepiśmienni Europejczycy, wiemy, co jest naprawdę dobre 
dla wysoce rozwiniętych intelektualnie, a mentalnie naiwnych starych 
indiańskich kultur.
Wycieczki za ocean dalekie były od komfortu i trudno je zaliczyć do 
przyjemności. Zanim konkwistadorzy przybyli do Nowego Świata musieli 
przeżyć gehennę
Tak opisuje podróż odbytą w 1544 roku ksiądz la Torre: „Statek jest 
wąskim, ciasnym więzieniem, z którego nie można uciec, choć nie ma tu łańcuchów ani krat, i to więzieniem tak bezlitosnym, że nie okazuje ono 
żadnych względów dla nikogo. Czujesz się tu, jakbyś był miażdżony, dusisz 
się i gotujesz z gorąca; za łoże zwykle służą ci deski pokładu, tylko 
niektórzy mają ze sobą poduszki. Nasze były nędzne, małe i twarde, 
wypchane psią sierścią, mieliśmy też marne koce z koziej sierści. Na 
statku ciągle ktoś wymiotuje i stale ktoś się awanturuje, co wielu 
wyprowadza z równowagi, jednych na krócej, innych na dłużej, 
a niektórych na cały czas podróży. Cierpisz tutaj niewiarygodne 
pragnienie, potęgowane przez pożywienie składające się z sucharów 
i solonego mięsa oraz warzyw. Do picia dają tylko litr wody na cały dzień
a wino mają jedynie ci, którzy je sami ze sobą zabrali. Niezliczona liczba 
pcheł dosłownie zjada cię żywcem, a ubrania nie ma tutaj jak wyprać
Panuje ogromny zaduch, zwłaszcza w ładowni, ale na całym statku 
straszliwie cuchnie(...) Te i inne udręki są czymś normalnym dla żeglarzy, 
ale my cierpimy szczególnie, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni.” Były to 
rejsy „all inclusive”niestety bez żadnej gwiazdki.

Od kiedy zaczęłam zgłębiać temat odkryć geograficznych w kontekście 
wypraw hiszpańskich kilka zdziwień zapisało się w mojej pamięci na stałe. 
Pod koniec XVI wieku w całej „odkrytej” Ameryce mieszkało 25000 
Hiszpanów. Przypominam, że nie było Facebooka ani Twittera i nie można 
się było skrzyknąć w jednym miejscu.  Czy jest możliwe, żeby 25000 rozproszonych na ogromnym terytorium osadników mogło zniszczyć 
milionowe indiańskie nacje? Nie wszyscy przecież zajmowali się 
wojowaniem, ogromna część to ludzie szukający za oceanem swojego 
miejsca w życiu. Osadnikom, którzy później stali się plantatorami, przedsiębiorcami, bankierami  nie w głowie było  zabijanie czy krzewienie religijnych mądrości. Woleli, gdy Indianie, a później Murzyni zakrzewiali 
ich pola bawełną, tytoniem, trzciną cukrową czy kukurydzą. 

W pierwszych wyprawach nie uczestniczyli księża, kto więc miał nawracać 
podbite ludy? Może garstka awanturników, którzy sami mieli niejedno na sumieniu? Historie piszą zwycięzcy, więc z biegiem czasu historia 
o chrystianizacji została dopisana do awantur podróżniczych, których 
nadrzędnym celem był „Auri sacra fomes” – przeklęty głód złota.

Dziwne wydaje się to, że w Ameryce Południowej, w której żył
zniszczone przez Hiszpanów kultury Inków, Majów i Azteków, do dzisiaj 
mieszkają miliony ludzi o indiańskich rysach twarzy. Natomiast statystyki 
mówią, że w Ameryce Północnej żyje tylko ca 1,5 miliona Indian. Jakoś 
historycy nie nadają rangi ludobójstwa na Indianach zniszczonych przez napływowych było nie było „Amerykanów” z europejskich krajów.

Zapomina się też o tym, że Europejczycy bywali wyzwolicielami plemion indiańskich zaanektowanych do praktyk religijnych przez dość okrutną 
kulturę, na przykład aztecką. Aztekowie oddający cześć słońcu musieli 
zgodnie ze swoją wiarą dostarczać owemu bogu ofiar z krwi ludzi i ich 
bijących jeszcze serc, po to by słonko miało siłę wędrować po niebie. 
Oprócz słońca potrzebny do funkcjonowania gospodarki opartej na 
rolnictwie był deszczyk, który zapewniały łzy dzieci odrywanych od matek 
i składanych na ołtarzu. Aztekowie uważali się za naród wybrany, co 
dawało im prawo do prowadzenia wojen w celu pozyskania jeńców do 
stosowania powyższych praktyk religijnych. Mieli według siebie 
usprawiedliwienie dla napadania i niewolenia innych plemion by wyrywać 
serca, upuszczać krew, zabijać dzieci i oddawać je w ofierze. Trudno się 
dziwić, że konkwistadorzy bywali postrzegani, jako mniejsze zło, a czasem przyjmowani, jako wybawcy. 

Niebagatelną przyczyną wyniszczenia Indian i konkwistadorów był
choroby. Te, na które umierali Indianie przywleczono z Europy. 
Europejczycy zaś zapadali na tubylcze, do czasu aż się uodpornili lub 
wynaleziono lekarstwa na jedne i drugie. Dla Indian zabójczy bywał nawet 
katar. Historycy upatrują główną przyczynę katastrofy demograficznej 
w Nowym Świecie właśnie w zapadalności na choroby takie jak: ospa, 
tyfus, odra, błonica, grypa, dur brzuszny, dżuma, szkarlatyna, żółta febra, 
świnka, zapalenie płuc, katar.... Choroby stały się forpocztą najeźdźców, 
którym ułatwiły podboje. „To gwałtowne rozprzestrzenienie się chorób 
zakaźnych wygląda tak, jakby jakaś ogromna, bezosobowa, obejmująca 
cały kontynent plaga spadła na Nowy Świat tylko z powodu zetknięcia 
się ze Starym Światem. W obliczu tej katastrofy o wymiarach niemal 
kosmicznych, pojawienie się Europejczyków i wszystkie popełnione przez 
nich barbarzyństwa wydają się odgrywać zupełnie podrzędną rolę.”
(Henry Kamen - Imperium hiszpańskie. Dzieje rozkwitu i upadku). 

Według szacunkowych wyliczeń około 90% zmarłych Indian został
pokonanych przez choroby, 10 % zaś w wyniku zabójczej działalności 
białego człowieka.

Jeden z historyków tamtych czasów franciszkanin Geronimo de Mendieta 
napisał w swojej, zakazanej przez kilka wieków, książce: „Historia 
eclesiástica indiana” (Historia ewangelizacji Indian): „jest błędem 
mniemanie, że można Indian w inny sposób przekonać do nowej wiary. Bóg właśnie ich miał na myśli, mówiąc do swego sługi: „Zmuś ich, żeby do mnie przyszli”.  No comment.

Przybywający do Ameryki Europejczycy nie zamierzali dorabiać się 
własnymi rękoma. Przekonani byli o służebnej roli Indian wobec siebie. 
Gdy zabrakło Indian, w Nowym Świecie zaczął się ogromny popyt na 
czarnych niewolników. Przymusowa, (to znaczy porywano ludzi z domów, 
pól, dróg tak po chrześcijańsku), emigracja Afrykańczyków stała się 
początkiem niejednej ogromnej fortuny. Nie udało się Hiszpanom utrzymać monopolu na ów intratny handel ludźmi, ponieważ nie mogli sprostać zamówieniom. Chcąc, a raczej na pewno nie chcąc, dopuścili 
Portugalczyków do biznesu porywania Murzynów i transportowania ich w skandalicznych warunkach do Ameryki. Bywało, że 90% z nich nie 
przeżywało zamorskiej wycieczki. Skandal się zrobił taki, że na kilka lat 
król Filip II Habsburg zakazał handlu niewolnikami.

Hiszpanie nie byli w stanie zapanować nad odkrytymi lądami pod żadnym względem. Królowie hiszpańscy z wielkim trudem ściągali podatki 
w wysokości 1/5 wartości skarbów i dochodów z Nowego Świata. 
Wicekrólowie, którzy w imieniu władcy Hiszpanii sprawowali pieczę nad zdobytymi terytoriami wychodzili ze słusznego założenia, że bliższa ciał
koszula niż sukmana, zwłaszcza ta w odległej Hiszpanii, i starali się 
„zapominać” o skarbcu na starym kontynencie. Teoretycznie administracja 
nad odkrytymi lądami została zorganizowana, ale w praktyce był
niewyobrażalnie trudna z prozaicznego powodu: odległość z Madrytu 
do Ameryki pokonywano w niecałe 80 dni, z powrotem w prawie 130 dni, 
a w międzyczasie trzeba było przeczekać zimę. Wyprawy z Hiszpanii 
wypływały raz do roku na wiosnę, z Ameryki wracały w następnym roku 
jesienią. Poza tym ogromny obszar Ameryki był barierą bardzo trudno pokonywalną. Jeden z wicekrólów Peru opisał problem jednym zdaniem: 
„Gdyby śmierć pochodziła z Madrytu, wszyscy żylibyśmy tu bardzo długo”.

Na handlu niewolnikami niemałych pieniędzy dorobili się zakonnicy, o czym obecny kościół nie chce pamiętać.

W procesie kolonizacji Nowego Świata ogromną rolę odegrały niemal 
wszystkie europejskie nacje: Niemcy, Grecy, Anglicy, Francuzi, Włosi – a szczególnie genueńczycy, którzy finansowali wyprawy, Portugalczycy, 
którzy stali się największymi handlarzami niewolników. W opinii 
urzędników z Sewilli „większość statków niewolniczych należała do Portugalczyków, i prowadzili tak szeroki handel, że wyglądało na to, 
że ziemie te nie są własnością korony hiszpańskiej tylko portugalskiej”. 

Takie oto były początki Wielkiej Hiszpanii - królestwa nad którym nigdy 
nie zachodzi słońce. 

Nasz hiszpański sąsiad był ogromnie zdziwiony, ze 12 października nie jest świętowany w Polsce. Był przekonany, że to święto o zasięgu globalnym.

Andaluzja Hiszpania

Author & Editor

Has laoreet percipitur ad. Vide interesset in mei, no his legimus verterem. Et nostrum imperdiet appellantur usu, mnesarchum referrentur id vim.

0 komentarze:

Prześlij komentarz