W poprzednim poście opisałam Castillo de Colomares miejsce, dla powstania którego inspiracją było odkrycie Ameryki przez Krzysztofa Kolumba - 12 października 1492 roku.
A teraz kilka słów o tym dlaczego doszło do odkryć.
W 1492 Kolumb odkrył Amerykę, 1519 r. – Cortez
odkrył Meksyk,
w latach
1519-1522 Magellan opłynął kulę ziemską (nie przeżywszy
eskapady), 1532 Pizarro przybył do Peru. Wszystkie
powyższe zdarzenia
wiązały się z poszerzeniem
terytoriów Hiszpanii o odkryte ziemie.
Błogosławieństwo papieża ( Sykstusa VII, a potem
Aleksandra VI Borgii)
dla konkwisty wzmocnione zostało nadaniem Hiszpanii prawa
do własności
i zarządzania odkrytymi
przez siebie terytoriami. Ciekawa jestem, kto
papieżowi nadał uprawnienia
dzielenia skóry na nie swoim niedźwiedziu.
W 1493 roku papież Aleksander VI Borgia
wyznaczył linię podziału Nowego
Świata pomiędzy Hiszpanię i Portugalię - 100 mil na
zachód od Wysp
Azorskich (linia demarkacyjna została zmieniona w 1494 na korzyść
Portugalii).
Popieram oburzenie króla Francji Franciszka I Walezjusza, który na wieść
o podziale świata przez papieża zawołał „pokażcie mi testament
Adama”. Testament ów mógłby według króla Francji dać prawo papieżom do
dysponowania
nowo odkrytym światem. Cóż, niepiśmienny Adam
ostatniej
woli nie pozostawił, a kościół jak już nie raz wcześniej i wiele razy później
przejął na swoje barki "trudne" obowiązki czerpania
zysków z zagrabionej
w majestacie swojego prawa nieswojej własności!!!
To, co działo się w Amerykach w
tamtym okresie nie jest chlubą
„cywilizowanej” ludzkości. Zniszczone zostaly
autochtoniczne kultury
indiańskie w imię Boga, ale też przez sprowadzone z Europy
choroby,
na które ludność Nowego Świata nie była odporna. Niebanalną rolę
odegrała także ślepa wiara w przepowiednie, jaką wykazali się indiańscy przywódcy.
Indianie traktowali białych, którzy przybyli w „pływających namiotach”, jako zapowiedzianych bogów.
Ponieważ nie walczy się z
bogami kilkuset Hiszpanom czy Portugalczykom udawało się pokonać
kilkadziesiąt tysięcy indiańskich wojowników.
Podstawowym celem ekspansji było złoto i przyprawy, bowiem królowie hiszpańscy oczekiwali zwrotu z wielkim zyskiem niewielkich własnych
nakładów poniesionych na
wyprawy. Skarbiec hiszpański był pusty, więc
legendę o sprzedaży biżuterii przez królową Izabelę, po to by zdobyć
pieniądze na wyprawę Kolumba można między bajki włożyć. Chyba, że tę
samą biżuterię można było zastawiać kilkakrotnie w tym
samym czasie.
Rzeczona królowa własne precjoza zastawiła już w lombardzie by zdobyć
kasę na prowadzone
przez siebie wojny w Europie. Hiszpański historyk
Fernandez de Oviedo nie pozostawił, co do zaangażowania finansowego
królów katolickich żadnych wątpliwości: „Nie zdarza się prawie, żeby Ich Królewskie
Moście (Izabela i
Ferdynand) inwestowały swoje dochody
i gotówkę w wyprawy odkrywcze; wszystko, co inwestują monarchowie
to piękne słowa i papier, na
którym są napisane”.
Po to
by sfinansować wyprawę Kolumba królowa
Izabela nakazała miastu
Palos de
Frontera wyekwipowanie ekspedycji. Nie wiem, czym miasto
zasłużyło sobie na takie
względy, ale z pewnością musiało się nie lubić
z koroną. Statków własnych na wyprawę królowa nie
posiadała. Santa Maria, Pinta i Niňa były własnością prywatną, ale na rozkaz
królowej zostały
postawione do
dyspozycji Kolumba.
Admirał mórz odwdzięczył się królestwu rozpoczynając proces zasilania
skarbu
korony łupiąc odkryte lądy.
Szacuje się, że w ciągu 150 lat
(1503-1660) do Hiszpanii przypłynęło
18 tysięcy ton srebra i 2 tysiące ton złota. Ile zostało zrabowanych przez
różnej narodowości korsarzy nie
policzono. Korsarz to usankcjonowany
prawem pirat. Najsłynniejszym korsarzem, był ulubieniec
królowej
Elżbiety I, córki
króla Henryka VIII, Francis Drake.
Poszukiwanie nowych lądów oprócz
wizjonerstwa Kolumba było
wymuszone warunkami, w jakich funkcjonował ówczesny świat. Gdyby nie
wyprawy do Nowego Świata nie byłoby wiadomo, co zrobić z rzeszą
hidalgów, rycerzy
do niedawna walczących z islamem.
Zagospodarowani
zostali, jako członkowie wypraw do dalekich lądów. Hidalgo (hijo de algo)
można przetłumaczyć, jako: syn kogoś. Był to tytuł, którym kupczyli
następujący po sobie hiszpańscy królowie, a
którego posiadanie świadczyło
o nobilitacji we własnych oczach i oczywiście zazdrosnych sąsiadów,
którzy na
ów zakup nie mogli sobie pozwolić. Posiadanie tytułu uprawniało
do stawiania don
lub doña przed nazwiskiem oraz, co chyba najważniejsze,
osoba będąca hidalgiem nie
miała obowiązku, a czasem nawet
prawa,
pracować. Takie tytułem usankcjonowanie
bezrobocie. W Hiszpanii
tytulatura była, i jest, bardzo ważna, więc za ostatni grosz kupowano
sobie
tytuł, robiono przedziałek i do końca życia miało się wolne. Królowie
bardzo chętnie sprzedawali
tytuły, które w żaden sposób nie
obciążały skarbca,
wręcz przeciwnie przynosiły dochody.
Kolejną ekonomiczną przyczyną podjęcia ryzyka wypraw
było drogie
pośrednictwo Arabów w
handlu ze wschodem, chciano wyeliminować pośredników, a bogate nowo odkryte krainy miały to umożliwić.
Następnym powodem była niewielka ilość złota na rynku
ówczesnego
świata,
tezauryzowana przez szlachtę, a w związku z tym niewpuszczana
do obiegu. Wymusiło to niejako
poszukiwanie nowych zasobów tego
kruszca.
Rozwój nauki i techniki
pozwolił na konstrukcję takich statków,
które
przetrwały dalekie podróże.
Pomimo tego, że przed Kolumbem
odkrywali świat Chińczycy, którzy
podobno pierwsi odkryli Amerykę, Wikingowie, czy Marco Polo odkrycia te
nie miały takich
konsekwencji dla gospodarki świata jak wszystko to,
co zdarzyło się po 1492 r.
Z Ameryki sprowadzono: tytoń, który w niedługim czasie stał się podstawą rozwoju przemysłu tytoniowego w
Europie i Ameryce, herbatę, bez której
ja nie żyję, kukurydzę i przede wszystkim
ziemniaki (z Boliwii), które na
początku były roślinami ozdobnymi, a później stały się podstawą
wyżywienia
biedniejszych warstw społeczeństwa i uratowały od śmierci
głodowej niejedno życie. Ziemniaki dały tęż podwaliny pod
rozwój przemysłu spirytusowego. Do
Europy zawitało kakao, kawa,
pojawiły się zwierzęta:
indyk, kaczka
(z Chin).
Pamiętać należy o przywleczeniu z Ameryki
syfilisu, który na starym
kontynencie zebrał niezłe żniwo. Syfilis w owym czasie
był często chorobą śmiertelną, na którą nie znano
lekarstwa. Nazywany był francą lub chorobą francuską, ponieważ przypisywano Francuzom jej
„rozpropagowanie”.
Badania czaszek z epoki prekolumbijskiej znalezionych w
miejscu dawnych
miast indiańskich wskazują zmiany charakterystyczne dla syfilisu
(w kościach czaszki wydrążone są charakterystyczne
korytarze).
W Europie przed XVI wiekiem nie ma śladu opisu takiej choroby.
Po odkryciu Ameryki chorowała cała Europa.
Syfilis stał się podwaliną niejednej fortuny,
gdy poszła fama, że drzewo gwajakowe
rosnące w Ameryce jest
antidotum na tę chorobę. Dziś wiemy,
że drzewo ma właściwości uśmierzające ból i
przeczyszczające, czyli
nie
bardzo leczące akurat syfilis.
Gdy król Francji Franciszek I zapadł na
syfilis i trzeba było natychmiast dać choremu nadzieję, zorganizowano
wyprawę do Ameryki po gwajak.
W przypadku króla, choroba nie
skończyła się śmiercią. Wyciągnięto wniosek, że gwajak leczy. Długo
ukrywano, że to bujda, nie
zależało ani aptekarzom
ani importerom na
zniszczeniu famy, która przynosiła krocie. Skąd my to znamy???
Rok 1492 to początek rabowania i
w efekcie zniszczenia starych
amerykańskich kultur Inków, Azteków, Majów przez tak
zwaną
„chrystianizację” tychże nacji. Taki super
excuse, że to jedynie my,
najczęściej niepiśmienni
Europejczycy, wiemy, co jest naprawdę dobre
dla wysoce rozwiniętych intelektualnie, a
mentalnie naiwnych starych
indiańskich kultur.
Wycieczki za ocean dalekie
były od komfortu i
trudno je zaliczyć do
przyjemności. Zanim
konkwistadorzy przybyli do Nowego Świata musieli
przeżyć gehennę.
Tak opisuje podróż odbytą w 1544 roku ksiądz la Torre:
„Statek jest
wąskim, ciasnym więzieniem, z którego
nie można uciec, choć nie ma tu łańcuchów ani krat, i
to więzieniem tak
bezlitosnym, że nie okazuje ono
żadnych względów dla nikogo.
Czujesz się tu, jakbyś był miażdżony, dusisz
się i gotujesz z gorąca; za łoże zwykle służą ci deski pokładu, tylko
niektórzy mają ze sobą poduszki. Nasze były nędzne, małe i twarde,
wypchane psią sierścią, mieliśmy też marne koce z
koziej sierści. Na
statku ciągle ktoś wymiotuje i stale
ktoś się awanturuje, co
wielu
wyprowadza z równowagi, jednych na krócej, innych na dłużej,
a niektórych na
cały czas podróży. Cierpisz tutaj
niewiarygodne
pragnienie, potęgowane przez pożywienie składające się z sucharów
i
solonego mięsa oraz warzyw. Do
picia dają tylko litr wody na
cały dzień,
a wino mają jedynie ci, którzy
je sami ze sobą zabrali.
Niezliczona liczba
pcheł dosłownie zjada cię żywcem, a ubrania nie ma tutaj jak wyprać.
Panuje ogromny
zaduch, zwłaszcza w ładowni, ale na całym statku
straszliwie cuchnie(...) Te i inne udręki są czymś normalnym dla żeglarzy,
ale my cierpimy
szczególnie, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni.” Były to
rejsy „all
inclusive”niestety bez żadnej gwiazdki.
Od kiedy zaczęłam zgłębiać temat odkryć geograficznych w
kontekście
wypraw hiszpańskich kilka zdziwień zapisało się w mojej pamięci na stałe.
Pod koniec XVI wieku w całej „odkrytej”
Ameryce mieszkało 25000
Hiszpanów.
Przypominam, że nie było Facebooka ani
Twittera i nie można
się było skrzyknąć w jednym
miejscu. Czy jest możliwe, żeby 25000
rozproszonych na ogromnym terytorium osadników mogło zniszczyć
milionowe indiańskie nacje? Nie
wszyscy przecież zajmowali się
wojowaniem,
ogromna część to ludzie szukający za oceanem
swojego
miejsca w życiu. Osadnikom, którzy później stali się plantatorami,
przedsiębiorcami,
bankierami nie w głowie było zabijanie czy krzewienie religijnych mądrości. Woleli, gdy
Indianie, a później Murzyni
zakrzewiali
ich pola bawełną, tytoniem, trzciną cukrową czy kukurydzą.
W pierwszych wyprawach nie
uczestniczyli księża, kto więc miał nawracać
podbite ludy? Może garstka
awanturników, którzy sami mieli niejedno na sumieniu? Historie piszą zwycięzcy, więc z biegiem czasu
historia
o chrystianizacji została dopisana do awantur podróżniczych, których
nadrzędnym celem był „Auri sacra fomes”
– przeklęty głód złota.
Dziwne wydaje się to, że w Ameryce Południowej, w której żyły
zniszczone przez
Hiszpanów kultury Inków, Majów i Azteków, do dzisiaj
mieszkają miliony ludzi o
indiańskich rysach
twarzy. Natomiast statystyki
mówią, że w Ameryce Północnej żyje tylko ca 1,5
miliona Indian. Jakoś
historycy nie nadają rangi ludobójstwa na Indianach zniszczonych przez
napływowych było nie było „Amerykanów” z
europejskich krajów.
Zapomina się też o tym, że Europejczycy
bywali wyzwolicielami plemion indiańskich zaanektowanych do praktyk religijnych przez
dość okrutną
kulturę, na przykład aztecką. Aztekowie oddający cześć słońcu musieli
zgodnie
ze swoją wiarą dostarczać owemu bogu ofiar z
krwi ludzi i ich
bijących jeszcze serc, po to by słonko miało siłę wędrować po niebie.
Oprócz
słońca potrzebny do
funkcjonowania gospodarki opartej na
rolnictwie był deszczyk, który zapewniały łzy dzieci
odrywanych od matek
i składanych na ołtarzu. Aztekowie uważali się za naród wybrany, co
dawało im prawo do
prowadzenia wojen w celu pozyskania jeńców do
stosowania powyższych praktyk religijnych.
Mieli według siebie
usprawiedliwienie dla napadania i niewolenia innych plemion by wyrywać
serca, upuszczać krew, zabijać dzieci i oddawać je w ofierze.
Trudno się
dziwić, że konkwistadorzy bywali
postrzegani, jako mniejsze zło, a czasem przyjmowani, jako wybawcy.
Niebagatelną przyczyną wyniszczenia
Indian i konkwistadorów były
choroby. Te, na które umierali Indianie
przywleczono z Europy.
Europejczycy zaś zapadali na
tubylcze, do czasu aż się uodpornili lub
wynaleziono lekarstwa na jedne i drugie. Dla
Indian zabójczy bywał nawet
katar. Historycy upatrują główną przyczynę katastrofy
demograficznej
w Nowym Świecie właśnie w zapadalności na choroby takie jak:
ospa,
tyfus, odra, błonica, grypa, dur brzuszny, dżuma, szkarlatyna, żółta febra,
świnka, zapalenie płuc, katar....
Choroby stały się forpocztą najeźdźców,
którym ułatwiły podboje. „To gwałtowne
rozprzestrzenienie się chorób
zakaźnych wygląda tak, jakby jakaś ogromna, bezosobowa,
obejmująca
cały kontynent plaga
spadła na Nowy Świat tylko z powodu
zetknięcia
się ze Starym Światem. W obliczu
tej katastrofy o wymiarach niemal
kosmicznych, pojawienie się Europejczyków i
wszystkie popełnione przez
nich
barbarzyństwa wydają się odgrywać zupełnie podrzędną rolę.”
(Henry Kamen -
Imperium hiszpańskie. Dzieje
rozkwitu i upadku).
Według szacunkowych wyliczeń około 90% zmarłych Indian zostało
pokonanych przez
choroby, 10 % zaś w wyniku zabójczej
działalności
białego człowieka.
Jeden z
historyków tamtych czasów franciszkanin Geronimo de Mendieta
napisał w swojej,
zakazanej przez kilka wieków, książce: „Historia
eclesiástica indiana” (Historia ewangelizacji Indian): „jest błędem
mniemanie, że można Indian w inny sposób
przekonać do nowej wiary. Bóg właśnie
ich miał na myśli, mówiąc
do swego sługi: „Zmuś ich, żeby
do mnie przyszli”. No comment.
Przybywający do Ameryki
Europejczycy nie zamierzali dorabiać się
własnymi rękoma. Przekonani byli o służebnej roli Indian wobec
siebie.
Gdy zabrakło Indian, w Nowym Świecie zaczął się ogromny popyt na
czarnych niewolników.
Przymusowa, (to znaczy porywano ludzi z domów,
pól, dróg tak po chrześcijańsku), emigracja
Afrykańczyków stała się
początkiem niejednej
ogromnej fortuny. Nie udało się Hiszpanom utrzymać monopolu na ów intratny
handel ludźmi, ponieważ nie mogli sprostać zamówieniom. Chcąc, a raczej na
pewno nie chcąc, dopuścili
Portugalczyków
do biznesu porywania Murzynów i transportowania ich w skandalicznych warunkach
do Ameryki. Bywało, że
90% z nich nie
przeżywało zamorskiej wycieczki. Skandal się zrobił taki, że
na kilka lat
król Filip II Habsburg zakazał handlu niewolnikami.
Hiszpanie nie byli w stanie
zapanować nad odkrytymi lądami pod żadnym względem. Królowie
hiszpańscy z wielkim
trudem ściągali podatki
w
wysokości 1/5 wartości skarbów i
dochodów z Nowego Świata.
Wicekrólowie, którzy w imieniu władcy Hiszpanii sprawowali
pieczę nad zdobytymi
terytoriami wychodzili ze słusznego założenia, że bliższa ciału
koszula niż sukmana, zwłaszcza ta w odległej Hiszpanii, i
starali się
„zapominać” o skarbcu na
starym kontynencie. Teoretycznie administracja
nad odkrytymi lądami została zorganizowana,
ale w praktyce była
niewyobrażalnie trudna z
prozaicznego powodu: odległość z Madrytu
do Ameryki pokonywano w niecałe 80 dni, z
powrotem w prawie 130 dni,
a w międzyczasie trzeba było przeczekać zimę. Wyprawy z
Hiszpanii
wypływały raz do roku na
wiosnę, z Ameryki wracały w następnym roku
jesienią. Poza tym ogromny
obszar Ameryki był barierą bardzo trudno
pokonywalną. Jeden z
wicekrólów Peru opisał problem jednym zdaniem:
„Gdyby śmierć pochodziła z Madrytu,
wszyscy żylibyśmy tu bardzo długo”.
Na handlu niewolnikami
niemałych pieniędzy dorobili się zakonnicy, o czym
obecny kościół nie chce pamiętać.
W procesie kolonizacji
Nowego Świata ogromną rolę odegrały niemal
wszystkie
europejskie nacje: Niemcy, Grecy, Anglicy, Francuzi, Włosi – a szczególnie genueńczycy, którzy
finansowali wyprawy, Portugalczycy,
którzy stali się największymi handlarzami
niewolników. W opinii
urzędników z Sewilli „większość statków niewolniczych należała do
Portugalczyków, i prowadzili tak szeroki handel, że wyglądało na to,
że ziemie te nie są własnością korony hiszpańskiej tylko
portugalskiej”.
Takie oto były początki Wielkiej Hiszpanii - królestwa nad którym nigdy
nie zachodzi słońce.
Nasz hiszpański sąsiad był ogromnie zdziwiony, ze 12 października nie jest świętowany w Polsce. Był przekonany, że to święto o zasięgu globalnym.
0 komentarze:
Prześlij komentarz